Kiedy niespodziewanie umiera ktoś bliski, rodzina zazwyczaj żałuje, że nie miała szansy się pożegnać. Ten ból i wewnętrzne pragnienie powoduje, że cierpienie jeszcze bardziej się wzmaga. Ale co, jeśli jest możliwość, aby choć na kilka dni przywrócić bliską osobę do życia? Jeśli jest szansa, aby porozmawiać jeszcze raz? Wtedy trudno jest zacząć myśleć racjonalnie, rozważając, czy to w ogóle ma sens i, co najważniejsze, bezpieczne.
Sara Harrison od zawsze pragnęła jednego - mieć szczęśliwą rodzinę. Kiedy po wielu latach starań o dziecko myśli, że to osiągnęła, jej córka Gertie zostaje znaleziona martwa. Jest to cios, po którym kobieta nie potrafi się pozbierać, więc wykorzystuje zapiski miejscowej czarownicy i wskrzesza swoją małą dziewczynkę. Nie wie jeszcze, że w przyszłości konsekwencje tego czynu będą miały wpływ na wiele rodzin, które zdecydują się zamieszkać w Czarciej Dłoni.
Akcja powieści rozgrywa się na dwóch, a nawet powiedziałabym, że na trzech, doskonale przenikających się płaszczyznach. Pierwsze rozdziały poświęcone są wprowadzeniu w całą historię, rozpoczynając się w roku 1908, kiedy to dochodzi do śmierci Gertie. Zrozpaczona Sara pisze swój dziennik, stara się odzyskać swoją córkę. Kolejne rozdziały poświęcone są rodzeństwu - Fawn oraz jej młodszej siostrze Ruthie. Matka dziewczynek znika w niespodziewanym momencie i nigdzie nie zostawia wskazówek na temat swojego pobytu. I w końcu jest Katherine, która straciła wszystko, co miała - ukochanego synka oraz męża. Przygnębiona cierpieniem postanawia przeprowadzić się do małej wioski w Vermont i dowiedzieć się, co robił jej ukochany w ostatnich godzinach życia.
Każda z tych przestrzeni jest ściśle ze sobą związana. I choć na samym początku trudno jest zorientować się, gdzie dokładnie rozgrywa się akcja, to są one w miarę spójne. Ta początkowa trudność może wynikać z niejasnego opisu na odwrocie książki (chętnie wstawiłabym tam kilka przecinków) oraz chaotycznego nazewnictwa rozdziałów. Wiele czytelników nie zwraca na to uwagi, a w Zimowych dzieciach okazuje się to niezbędne.
Historia napisana przez Jennifer McMahon jest pełna niespodzianek. Autorka pokazuje nie tylko grozę całej sytuacji, przez co sprawia, że powieść bardziej przypomina horror niż książkę obyczajową, ale również kieruje narracje w taki sposób, aby czytelnik mógł poznać wszystkich bohaterów, nawet tych mało istotnych. McMahon pokazuje również, że nie wszystko, co magiczne i nadzwyczajne jest idealne. Okazuje się, że jeden błąd z przeszłości, w tym przypadku działania Sary z 1908, może wpłynąć negatywnie na wiele istnień. Tak szczegółowe przedstawienie sprawy, często w psychologiczny sposób, sprawia, że fabuła jest interesująca pod każdym względem. Może na początku trudno jest wciągnąć, ale po pewnym czasie akcja staje się tak wartka, tak istotna, że czytelnik nie ma wyjścia.
Każda postać została dobrze wykreowana. Historie wszystkich bohaterów są niesamowicie przejrzyste, a wszystko, co jest z nimi związane - dopracowane. Dodatkowo każda postać wyróżnia się na tle pozostałych - niekiedy jest to tylko miłość matki, która pragnęła dziecka, a niekiedy to dziecko potrafi zaskoczyć swoją wyrozumiałością i dojrzałością. Nie będę zgłębiała się w psychoanalizę każdej bohaterki, ponieważ każda ma tak skomplikowany charakter, że naprawdę ciężko jest cokolwiek zinterpretować. Nie mniej jednak większość czytelników na pewno zwróci uwagę, że główne postaci są raczej kobietami.
Podsumowując, Zimowe dzieci mimo mało przyjemnego opisu na okładce, ostatecznie są naprawdę ciekawą lekturą. Co najważniejsze, zostały dobrze napisane, każdy element dobrze ze sobą współgra. Myślę, że naprawdę warto sięgnąć i przekonać się samemu.
Za książkę dziękuję wydawnictwu :)

0 komentarze:
Prześlij komentarz